poniedziałek, 23 stycznia 2012

Aga na Tajwanie. Część 3 ostatnia.

...
Koty z Taipei

Ulicą jedzie śmieciarka. Gra ‘Do Elizy”. Śmieci. Tu nie ma śmieci i nie ma koszów na śmieci. Śmieci zanosisz do sklepu a sklep ma obowiązek je przyjąć. Kilka razy dziennie przejeżdża śmieciarka wygrywając swoją melodię (bo każda firma ma swoją) i wtedy ktoś ze sklepu wybiega na zewnątrz i wynosi śmieci. W ten sposób walczą z karaluchami. I nie ma śmieci. Nie ma też wysypisk śmieci. Każdy śmieć jest segregowany i poddawany recyclingowi. Jeśli nie może być recyclingowany to jest spalany, a to co zostaje wykorzystuje się jako tworzywo pod budowę autostrad itd. recyclingiem zajmują się firmy prywatne albo fundacje albo organizacje religijne. Te ostatnie nie biorą za to kasy – dostają inne benefity jak służba zdrowia, specjalne bony itd.

Pierwszy Dzień Świąt. Miasto Hualien – bar, trochę alternatywny, trochę obskurny. Karaoke. Wchodzimy, chwila konsternacji i zamieszania wśród miejscowych. Pijemy – Gambej! Aborygeni. Kolegę wyrywa tajwański gej – bezskutecznie mimo wspaniale zaśpiewanej love song. W ramach pocieszenia (mnie?) wręcza mi czapkę Św. Mikołaja. Wracamy po wyludnionych, paskudnych ulicach, zahaczamy o 7 Eleven.

7 Eleven to zjawisko kultowe. Sieć sklepów gdzie robią kawę, można wciągnąć rosołek z różnymi dodatkami, jajko z herbaty, hot-doga. Są wszędzie w promieniu 300m od siebie, otwarte 24 h. 7 Eleven to połączenie naszego nocnego ze stacją benzynową. Są na Tajwanie, w Tajlandii, zaczynam myśleć, że widziałam je w Kambodży. 7 eleven to tańszy, z limitowaną ilością towaru (ale: u can buy everything there – to w sumie racje, możesz tam kupić wszystko to czego potrzebujesz o 4 rano) night market. Shopping, to jest to co można robić na Tajwanie i w Tajlandii i 7 Eleven jest tego symbolem. A Taiwanese girl: go to 7 Eleven, you can buy everything there. A Thai girl – I must get sth, I go 7 Eleven. Lonely planet w podstawowych informacjach o obu krajach podaje liczbę sklepów 7 Eleven.

Następnego dnia stajemy na wybrzeżu, na klifach. To tu kończy się Azja.  Kontynentalna płyta azjatycka zderza się z plytą filipińską – z tego zderzenia wyrósł Tajwan. Klify mają 3-4 km. Połowa pod woda połowa nad. Patrzę i przypominam sobie te wszystkie miejsca gdzie zaczyna się Azja... Zaczyna i kończy się mało przyjaźnie. Obok klifów, po wschodniej stronie wyspy, z południa na północ płynie prąd filipiński. Wykorzystują go rekiny młoty gdy płyną na swoje gody na północ. Prąd osiąga prędkość 50 km na godzinę. Z tej strony wyspy lepiej nie wchodzić do wody bo łatwo można znaleźć się w Japonii.

Droga po tej stronie wyspy jest wykuta w klifach. Czasem przez nie przekuta.   

Taroko – czyli wąwóz gdzie miał być kręcony  władca pierścieni ale nie był. Marmury, chińskie mostki, podwieszane mostki, dużo mostków. Tunele, te które są wykorzystywane i  te porzucone. Wygląda to tak jakby Japończycy i Tajwańczycy rywalizowali o to, kto więcej tych tuneli zrobi. Część z nich teraz straszy.  Droga na wysokość 3375m npm. Nigdy nie nie widziałam śniegu na tej wysokości. Jest przyjemnie, świeci słońce, jesteśmy ponad chmurami. Palimy papierosy.  A obok Tajwańczycy w tych swoich klapeczkach i z pieskami na rękach.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz