Koty z Taipei |
Ulicą jedzie
śmieciarka. Gra ‘Do Elizy”. Śmieci. Tu nie ma śmieci i nie ma
koszów na śmieci. Śmieci zanosisz do sklepu a sklep ma obowiązek je przyjąć.
Kilka razy dziennie przejeżdża śmieciarka wygrywając swoją melodię (bo każda
firma ma swoją) i wtedy ktoś ze sklepu wybiega na zewnątrz i wynosi śmieci. W
ten sposób walczą z karaluchami. I nie ma śmieci. Nie ma też wysypisk śmieci.
Każdy śmieć jest segregowany i poddawany recyclingowi. Jeśli nie może być
recyclingowany to jest spalany, a to co zostaje wykorzystuje się jako tworzywo
pod budowę autostrad itd. recyclingiem zajmują się firmy prywatne albo fundacje
albo organizacje religijne. Te ostatnie nie biorą za to kasy – dostają inne
benefity jak służba zdrowia, specjalne bony itd.
Pierwszy Dzień
Świąt. Miasto Hualien – bar, trochę alternatywny, trochę obskurny. Karaoke.
Wchodzimy, chwila konsternacji i zamieszania wśród miejscowych. Pijemy –
Gambej! Aborygeni. Kolegę wyrywa tajwański gej – bezskutecznie mimo wspaniale
zaśpiewanej love song. W ramach pocieszenia (mnie?) wręcza mi czapkę Św.
Mikołaja. Wracamy po wyludnionych, paskudnych ulicach, zahaczamy o 7 Eleven.
7 Eleven to
zjawisko kultowe. Sieć sklepów gdzie robią kawę, można wciągnąć rosołek z
różnymi dodatkami, jajko z herbaty, hot-doga. Są wszędzie w promieniu 300m od
siebie, otwarte 24 h. 7 Eleven to połączenie naszego nocnego ze stacją
benzynową. Są na Tajwanie, w Tajlandii, zaczynam myśleć, że widziałam je w
Kambodży. 7 eleven to tańszy, z limitowaną ilością towaru (ale: u can buy
everything there – to w sumie racje, możesz tam kupić wszystko to czego
potrzebujesz o 4 rano) night market. Shopping, to jest to co można robić na
Tajwanie i w Tajlandii i 7 Eleven jest tego symbolem. A Taiwanese girl: go to 7 Eleven, you can buy everything
there. A Thai girl – I must get sth, I go 7 Eleven. Lonely planet w podstawowych
informacjach o obu krajach podaje liczbę sklepów 7 Eleven.
Następnego
dnia stajemy na wybrzeżu, na klifach. To tu kończy się
Azja. Kontynentalna płyta azjatycka zderza się z plytą filipińską –
z tego zderzenia wyrósł Tajwan. Klify mają 3-4 km. Połowa pod woda połowa nad.
Patrzę i przypominam sobie te wszystkie miejsca gdzie zaczyna się Azja... Zaczyna i
kończy się mało przyjaźnie. Obok klifów, po wschodniej stronie wyspy, z
południa na północ płynie prąd filipiński. Wykorzystują go rekiny młoty gdy
płyną na swoje gody na północ. Prąd osiąga prędkość 50 km na godzinę. Z tej
strony wyspy lepiej nie wchodzić do wody bo łatwo można znaleźć się w Japonii.
Droga po tej
stronie wyspy jest wykuta w klifach. Czasem przez nie
przekuta.
Taroko – czyli
wąwóz gdzie miał być kręcony władca pierścieni ale nie był. Marmury,
chińskie mostki, podwieszane mostki, dużo mostków. Tunele, te które są
wykorzystywane i te porzucone. Wygląda to tak jakby Japończycy i
Tajwańczycy rywalizowali o to, kto więcej tych tuneli zrobi. Część z nich teraz
straszy. Droga na wysokość 3375m npm. Nigdy nie nie widziałam śniegu
na tej wysokości. Jest przyjemnie, świeci słońce, jesteśmy ponad chmurami.
Palimy papierosy. A obok Tajwańczycy w tych swoich klapeczkach i z
pieskami na rękach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz