poniedziałek, 20 lutego 2012


Trawa i opium. W Kambodży jest to wyjątkowo proste. Młodzi chłopcy na skuterach podjeżdżają i proponują tak po prostu, na ulicy. Wielu chłopaków jest wieczorem spalonych. Trawa jest różna, od jakiegoś gówna po dobry towar jak twierdzą. Najdziwniejsze jest to opium, przecież to już dawno jest passe. Nawet w Iranie. Cena wyjściowa zabójcza 40 USD za gram. Pewnie da się kupić za dychę.

Projekty. Wygląda na to, że społeczność międzynarodowa postawiła na edukację, ekologię i turystykę. Efekt, małe dzieciaki mówią po angielsku. Kręcą się wokół Angkor Wat i starają się sprzedać różne rzeczy turystom. Na drodze plakty – responsible tourists do this this and this. Efekt, kiedy się jedzie do pływającej wioski, na przystani czeka kilkadziesiąt lodzi. Bilet kosztuje 15 USD, z tego jakaś część przypada właścielowi łódki czy też po prostu temu kto ją nawiguje. 

Do łódki może wsiąść 2 turystów albo cała japońska wycieczka, zależy jak się trafi a jest różnie. Czy to jest konkurencja? Nie bardzo. Ale każdy chce zarobicnawet tych kilka dolarów dziennie więc się jeździ w parach tymi łódkami. Ekologiczne też to za bardzo nie jest. W wiosce, centrum turystyczne (nawet kilka ale jedna organizacja je utrzymuje), gdzie słyszysz: możecie wziąć łódkę za 10 USD (schodzimy z ceną do 5) i w ten sposób pomoc lokalnej społeczności, która nie ma pracy. Przy centrum okoła 20 łodek, na nich kobiety, same albo z dziecmi. Płyniemy, lądujemy w czyimś domu po dlugich tłumaczeniach. W domu jak wszędzie tutaj skromnie ale czysto, to właśnie córka w wieku szkolnym (a jakże) mówi po angielsku.  Odpowiedzialna turystyka, coś okropnego. Wygląda na to, że caly kraj ma się z czego utrzymać.  Feed the children. Przy światyni kobieta z tutejszymi chipsami proponuje – możesz kupić 10 paczek za dolara i nakarmić dzieci. Proste. Mój Żyd kupuje i mi wręcza. Przeżywam atak dzieci ale chyba nie dlatego, że są jakoś szczególnie glodne.

Targowanie w Kambodzy jest dziecinnie proste. Cenę obniża się o połowę, po prostu, pewnym głosem. Targować można się wszędzie gdzie nie ma państwa. Duzo biznesów należy tam do ludzi z zagranicy –,Chinczycy, Japonczycy, Tajowie nawet.

Co ciekawe, Tajowie, których znam są ciekawi tego co tam jest. Pytaja jak jest, jakie ceny przede wszystkim, a potem zadają podstawowe pytanie czy ktoś tam rozpozna, że są Tajami. Boją się tam jechać.